Dokładnie 42 lata temu, w niedzielę 15 kwietnia, rozpoczęła się Wielkanoc. Dla mieszkańców Pułtuska i okolic nie były to radosne święta. Część Polski nawiedziła wówczas wielka powódź, w której Pułtusk był najbardziej poszkodowanym miastem. Tego dnia poziom wody co prawda już zaczął opadać, ale i tak wynosił 410 cm. Dla porównania – dziś stan wody mierzony na wodowskazie w Zambskach Kościelnych wynosi 233 cm.
W 1979 roku wody Narwi patrolowano od 8 marca. Poziom wody rósł z dnia na dzień. Mimo podejmowania różnych działań 30 marca woda przerywa wał na wysokości Grabówca, a 5 kwietnia w Pułtusku. Woda ruszyła na miasto… Alarm powodziowy odwołano 24 kwietnia. Życie powoli zaczęło wracać do normy…
Pamięć o powodzi z 79 roku wciąż jest żywa wśród mieszkańców miasta i budzie niezmiennie wielkie emocje, choć w tym czasie nikt nie wierzył, że będzie ona tak dotkliwa. Stało się jednak zupełnie inaczej…
Barbara Walkiewicz – w 1979 roku członkini Inspektor Oświaty oraz Komitetu Przeciwpowodziowego
Kiedy prawdopodobne stawało się wystąpienie powodzi, poleciłam przeniesienie archiwum oświatowego z pomieszczenia na parterze budynku na I piętro. Usłyszałam wówczas od dyrektora MZEAS i innych pracowników: „Ależ to niepotrzebne, tutaj woda nigdy nie dotrze”. Przekonanie takie było udziałem nie tylko moich pracowników, ale także większości pułtuszczan. Na pewno wszystkich tych, którzy przeżywali w Pułtusku wcześniejszą powódź i nie wyobrażali sobie, że następna może być jeszcze większa i bardziej tragiczna w skutkach.
5 kwietnia pełniłam dyżur w ratuszu. Zmienialiśmy się zwykle o godzinie 18:00. Kilka minut przed tą godziną przyszedł zmienić mnie Pan Stanisław Bagiński, dyrektor PSS. Kiedy ubierałam się już do wyjścia, wpadł do ratusza któryś z pracowników urzędu z okrzykiem: „wały przerwało”. Wybiegliśmy przed ratusz. Oczom naszym ukazał się widok, którego nie zapomnę do końca życia. Od strony Studium Wychowania Przedszkolnego ogromna, niewyobrażalnie wysoka ściana wody pędziła przed siebie, zalewając rynek i wszystko, co na nim stało. Gdyby nie groza, którą to zjawisko ze sobą niosło i świadomość nieuchronnego kataklizmu, można byłoby podziwiać jego piękno. Było jak spadająca z góry kaskada, która zachwyca oczy patrzących. Jednak nasze odczucia były zgoła inne. Ogarnęło nas przerażenie i zupełna bezsilność wobec żywiołu. Kilka minut później rozległy się syreny alarmowe.(…)
Przez najbliższe dni, dolna część miasta odcięta była przez wodę. Można było tam dostać się tylko przy pomocy amfibii albo łódki. W Domu Nauczyciela, gdzie miałam swoje biuro, woda sięgała do połowy schodów, prowadzących na piętro.(…)
9 kwietnia saperzy uruchomili most pontonowy, biegnący od Placu Teatralnego, wzdłuż ulicy Armii Czerwonej aż do ratusza. Przechodząc tym mostem, można było zobaczyć bezmiar zniszczeń, których dokonała nasza błękitna Narew. Widok był przerażający i przygnębiający. Trudno było uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno toczyło się tu normalne życie, że z okien sklepowych witały nas wystawy, manekiny prezentowały najnowszą modę, a w księgarni można było wyszukać nowości wydawnicze. To, w co zamieniła się ulica z całą jej infrastrukturą, wzbudzało w człowieku lęk przed żywiołem i pokorę wobec potęgi natury.
Małgorzata Dąbrowska, w czasie powodzi 19-letnia mieszkanka Pułtuska
Zacznę od tego, że władze miasta bardzo zadbały o to, żeby wszyscy wiedzieli, że jest zagrożenie powodziowe. Wszędzie były informacje, że sygnał sześciu syren oznacza powódź. Oczywiście, większość mieszkańców, tym bardziej tacy młodzi ludzie jak ja, nie brali tego na poważnie. Był kwiecień, nie było już śniegu, nie padał deszcz, więc skąd miałaby się wziąć ta powódź? (…)
Mieszkałam wtedy w moim rodzinnym domu przy ulicy Nadwodnej, tuż nad kanałkiem, niedaleko śluzy. Tego kwietniowego popołudnia, około godziny 19, byłam z rodziną w domu. Nagle słyszymy syreny alarmowe. Wychodzimy wszyscy na taras, zaczynamy liczyć sygnały. Co się dzieje? Stoimy na tarasie i dalej nie dowierzamy. Mówiono, że będzie płynęła fala wody – żadnej fali nie ma, a syreny nadal wyją. Raptem ktoś z nas zauważa, że schodki umieszczone na kanałku przy śluzie powoli znikają pod wodą. (…)
Mój tata pracował wtedy w Oddziale Zewnętrznym Aresztu Śledczego w Popowie i był poinformowany, że Pułtusk zalewa powódź. Przyjechał do domu i powiedział do mnie: „szybciutko, nie ma czasu, pakuj się, bierz to, co najważniejsze – zabieram Cię do Popowa”. W tym szoku, w jakim wtedy byłam, założyłam na siebie tylko krótki kożuszek i chwyciłam rzecz najbardziej potrzebną przy ewakuacji – BUDZIK! wielki budzik – i tak zaopatrzona pojechałam do Popowa.
Moje przerażenie nasiliło się, gdy przejeżdżając przez most w Wierzbicy zobaczyłam płynące dachy, fragmenty domów, sprzęty, potopione zwierzęta. Wszystko płynęło całą szerokością rzeki. Pomyślałam, że to jest koniec świata, że Pułtuska już nie ma. Widok ten będzie tkwił w mojej głowie aż do śmierci.
Bożena Potyraj, obecnie dyrektor BP im. J. Lelewela, w 1979 r. zamieszkała przy ul. Stare Miasto
Początek 1979 roku był śnieżnym koszmarem. Śnieżyce nadchodziły jedna po drugiej. Śniegu wciąż przybywało. Na Starym Mieście, idąc chodnikiem, szło się jakby w tunelu. W tunelu śnieżnego puchu. Lekcje w szkołach odbywały się normalnie, choć w salach lekcyjnych było bardzo zimno. Siedzieliśmy na lekcjach ubrani w kurtki i rękawiczki. Nikt nie przeczuwał tragedii, która miała nastąpić… Gdy zaczynało się ocieplać, poziom wody wzrastał w zastraszającym tempie. Nasza klasa układała worki z piaskiem nad kanałkiem od strony ul. Nadwodnej. Traktowaliśmy to raczej jako wolne od lekcji niż faktyczne zagrożenie. (…)
Sąsiedzi, którzy pamiętali powódź z 1958 r. twierdzili, że nic nie trzeba robić, trochę zaleje niektóre ulice i tyle. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. (…)
I przyszła ta czarna godzina – do dziś pamiętam głośne, przeraźliwe wycie syren, ciemność i szum, a właściwie huk wody, wybijającej piwniczne okienka, zalewającej w zawrotnym tempie piwnicę. Zamarliśmy. Ten okropny odgłos żywiołu, który zostaje na zawsze w człowieku. Ogromna fala powodziowa przyszła, niszcząc wszystko, co napotkała na swojej drodze. Nastąpiły egipskie ciemności, a po nich chwila ciszy, dezorientacja i strach, co dalej. (…)
A jak wyglądały święta wielkanocne? Bożena Potyraj wspomina je tak:
Nadeszła Wielkanoc 15 kwietnia. Te święta były inne, może bardziej skromne i szare w scenerii popowodziowej, ale i pełne radości. Każda z rodzin otrzymała na święta przydział żywności. Pomoc i zaangażowanie ze strony miasta było ogromne. Wielkie podziękowanie całemu Sztabowi Przeciwpowodziowemu w Pułtusku!
Fragmenty wspomnień pochodzą z książki „Wielka woda 1979. 40 lat temu w kwietniu”, wydanej przez Wydawnictwo Aleksander w 2019 roku. Był to trzeci tom wspomnień ilustrowanych fotografiami z tamtego okresu, wzbogacony właśnie wspomnieniami mieszkańców: Barbary walkiewicz, Elżbiety Romańskiej, Violi Kozłowskiej, Jadwigi Klawitter, Małgorzaty Dąbrowskiej, Bożeny Potyraj, Jadwigi Kaźmierczak, Eugeniusza Rainko, Hanny Mossakowskiej, Grzegorza Śniadowskiego, Tadeusza Miłoszewskiego, Wojciecha Gałeckiego, Zbigniewa Maliszewskiego, Wojciecha Błaszczyka i ks. Dariusza Kisiela. Album dedykowany jest „mieszkańcom Pułtuska, którym rzeka nagle zawitała pod drzwi domów”.
Zdjęcia opublikowane na stronie na potrzeby niniejszego artykułu także pochodzą z III tomu książki o powodzi. Ich autorem jest Edward Marek Wroniewski – starosta pułtuski w latach 2010-2014. W roku 1979 był studentem SGGW AR w Warszawie. Jako zapalony fotograf przyjechał do Pułtuska, kiedy powiedział się o powodzi.