Deszcz meteorytów pod Pułtuskiem

Na ziemi pułtuskiej, na przestrzeni dziejów, miało miejsce wiele zdarzeń i przedziwnych zjawisk. Niewątpliwie do najważniejszych możemy zaliczyć, tak zwany popularnie, „deszcz meteorytów”, który spadł dnia 30 stycznia 1868 r.

Dotychczas nie ukazały się żadne opracowania naukowe na ten temat. Nie licząc oczywiście wydanej w roku 1868 specjalnej broszury, ale napisanej w języku francuskim. Nie możemy więc jednoznacznie stwierdzić, jakie czynniki atmosferyczne spowodowały ten prawdziwy grad meteorytów, które wówczas spadły na pułtuską ziemię. Zjawisko o takim zakresie, do chwili obecnej, nie było notowane, a więc nie mamy skali porównawczej, nie mamy też opracowań, które przy dzisiejszym stanie wiedzy i przy użyciu dzisiejszego sprzętu mogły dać pełniejszą odpowiedź na życie naszego wszechświata.

Zjawisko to wydarzyło się dnia 30 stycznia 1868 roku, około godz. 19, a więc już o zmierzchu. Opadowi meteorytów towarzyszyła jasna, olbrzymia kula światła. Łuna tego światła widoczna była w promieniu 450 km od Pułtuska. Zatem widoczną była, porównując dzisiejszą powierzchnię kraju, na przestrzeni obecnej Polski.

Natychmiast po spadku meteorytów, do Pułtuska przybyli obserwatorzy Szkoły Głównej Warszawskiej w osobach: Tytus Babczyński – profesor matematyki i fizyki, Karol Deike – adiunkt warszawskiego Obserwatorium Astronomicznego. Wspomniani naukowcy na miejscu spisali szereg relacji zebranych od naocznych świadków z Pułtuska i okolicy. Materiały te, po uporządkowaniu, zostały opracowane i opublikowane przez Szkołę Główną w Warszawie.

Świadkowie relacjonowali, że tego dnia około godziny 19 wieczorem zaobserwowali na niebie wielką ognistą kulę. Jednocześnie usłyszano głośną detonację, która kończyła się serią przypominającą terkot karabinu maszynowego. W tym właśnie czasie mieszkańcy wiosek leżących w pobliżu Pułtuska słyszeli świst spadających spadających na śnieg kamieni, bądź uderzających o lód zamarzniętej rzeki Narwi.

A oto, co na ten temat pisał w korespondencji „Dziennik Warszawski” w numerze z dnia 4 lutego 1868 roku: „W ubiegły czwartek, to jest 1 lutego, powrócili do Warszawy profesor Babczyński i adiunkt obserwatorium, astronom Deike, którzy jeździli do Pułtuska dla zebrania bliższych szczegółów dotyczących spadłych aerolitów. Imponujące i niezbadane zjawisko szło od południowego zachodu, w kierunku północnego wschodu. Pierwsze ślady w postaci spadających kamieni są pod wsią Obryte. Następnie już większe kamienie znalazły się na gruntach wsi Zambski, Gostkowo, Rury oraz w rzece Narew. Także po drugiej stronie rzek Narew, w wioskach Sielc Nowy i Sielc Stary, a więc pod Szelkowem, w powiecie makowskim, znajdowano kamienie. Największy okaz o wadze 9 i pół funta znaleziono właśnie w Sielcu Nowym. Ilość spadłych kamieni jest trudna do określenia. Bardzo często meteoryty spadały na niedostępne miejsca, a więc w wodę, śnieg. Jednak warszawscy naukowcy zebrali około półtora cetnara aerolitów, które przywieziono do Warszawy. Naukowcy podkreślili, że według relacji świadków, kamienie spadały po zjawisku świetlnym.”

Obserwatorium otrzymało korespondencję, że aerolit widziany był w Chęcinach, Wolbromie, Kielcach Gliniance i Chmielniku.

Dziś okazy meteorytu pułtuskiego znajdują się w następujących muzeach świata: w Londynie (okaz o wadze 9,09 kg), w Chicago (7,85 kg) i w Wiedniu (7,15 kg). W zbiorach polskich w Muzeum Ziemi w Warszawie znajduje się okaz o wadze 8,10 kg.

Ten sam „Dziennik Warszawski” opisuje bardzo szczegółowo zjawisko świetlne, towarzyszące pułtuskiemu meteorytowi w artykule pod tytułem „O zjawisku natury z dnia 30 stycznia i smutnych jego skutkach.” Czytamy więc korespondencję z Wrocławia: interesującym będzie donieść publiczności warszawskiej o bliższych szczegółach zjawiska z 30 stycznia 1868 roku. O kwadrans na 8:00 wieczorem dnia 30 stycznia widziano w całych Prusach Północnych i Wschodnich na horyzoncie kulę 5 cali objętości. Kula ta miała wszystkie kolory tęczy, najbardziej zaś przebijał kolor fioletowy. Kula przebiegając niebo ze wchodu na południowy zachód, oświetliła pięknym blaskiem cały kraj. W różnych miastach wywołało to zjawisko mniemanie, że gdzieś się pali, lecz nigdzie nie zdarzył się tak smutny wypadek, jak w Rawiczu (ks. poznańskie).

A oto bliższe szczegóły tegoż wypadku. Około godziny 6 wieczorem w Rawiczu odbywał się koncert muzyki kościelnej. W murach kościoła ewangelickiego zgromadziło się przeszło 300 osób. Kościół obszerny był jednak słabo oświetlony. Publiczność ciekawa widzieć koncertanta i osoby z nim występujące, udała się na galerię, to jest na wysokość 3 piętra.

Przy „Modlitwie konającej matki”, już przy końcu kompozycji, od zachodniej strony ukazały się cienie szczytów dachów, a piękny fioletowy kolor oświecił cały kościół.

W kościele rozległ się krzyk mdlejącej kobiety. Niektórzy uwierzyli we wzywanie duchów muzyką a inni myśląc, że się pali, uciekali w popłochu. Schody były wąskie, spadziste, wcale nieoświetlone. Nic zatem dziwnego, że kilka osób spadło. Jedna staruszka złamała prawą nogę. Troje dzieci powywijało sobie nogi. A kilka osób, nie widząc słupa na zakręcie, rozbiło swoje głowy o tenże słup.

Bilans koncertu to 5 mocniej, 6 lżej rannych. „Kurier Warszawski” radził aby na przyszłość koncertmistrz Jankiewicz żądał dobrego oświetlenia kościoła.

Dalej jest relacja, że tego dnia, to jest 30 stycznia 1868 r., nie tylko w okolicy Pułtuska, szalała ekspozycja meteorów. Podobny wypadek, aczkolwiek pojedynczego meteorytu, zdarzył się także na Śląsku.

Zainteresowanych odsyłamy do artykułu Krzysztofa Jakubowskiego „Z geologicznej przeszłości ziemi pułtuskiej” („Pułtusk – studia i materiały”, 1968 r.). Radzimy też odwiedzić Muzeum Ziemi w Warszawie, celem obejrzenia pułtuskiego meteorytu.

Miron Owsiewski
Z notatnika archiwisty”
Pułtuska Gazeta Powiatowa, nr 5 z 30 stycznia 2001 r.