Włodzimierz Gedymin (1915-2012) Opowieść o pilocie

17 czerwca 2012 roku odszedł od nas Włodzimierz Gedymin, pułkownik, znakomity pilot Wojska Polskiego, uczestnik Kampanii Wrześniowej, Honorowy Obywatel Poznania, Kawaler Virtuti Militari i Krzyża Walecznych. Przez ostatnie 30 lat swojego życia mieszkaniec Pułtuska. Jak wyglądały losy doświadczonego polskiego pilota? Oto krótka biografia, na podstawie fragmentów tekstu „Trzej Muszkieterowie – opowieść o trzech żołnierzach Września”, który ukazał się w specjalnym wydaniu Pułtuskiego Notatnika Kulturalnego, 28 sierpnia 2009 roku, w 70 rocznicę wybuchu II wojny Światowej.

Zanim zagrzmiały działa
Kończyła się noc z 30 na 31 sierpnia 1939 roku. Na pod poznańskim lotnisku „Ławica” ruch był jak w niedzielę przed kościołem w południe. Mechanicy uwijali się, przygotowując samoloty do startu, piloci kończyli krótką odprawę i wkrótce wskoczyli do swych maszyn. Tuż przed wschodem słońca samoloty zaczęły startować kierując się na wschód. Celem było polowe lotnisko w Dzierżnicy. Jeden z samolotów z białą szóstką na kadłubie, czerwonym paskiem za nią i czerwonymi końcówkami skrzydeł, należał do dowódcy klucza Włodzimierza Gedymina.
Także personel naziemny zbierał swoje graty i ładował na samochody. Trzeba było odjechać z dobrze Niemcom znanego lotniska Ławica. Wszyscy wiedzieli, iż w przypadku wojny zostanie ono zbombardowane już w kilka godzin po jej rozpoczęciu.
Przelot na lotnisko polowe mógł oznaczać tylko jedno – sytuacja stała się bardzo napięta i dowództwo wie, że atak niemiecki może nastąpić w każdej chwili. Dlatego w Dzierżnicy błyskawicznie ukryto samoloty pod drzewami i konstrukcjami z siatek i gałęzi. Nie były widoczne z góry. Piloci zapoznali się z nowym miejscem i urządzili jako tako. Pewnie przyjdzie im tu w tym polu spędzić kilka najbliższych dni. W ciągu dnia odespali zaległości i analizowali grafik dyżurów przy samolotach. W każdej chwili sześciu z nich gotowych było wystartować.
Włodzimierz Gedymin był gotowy do startu w pierwszej szóstce. Ten urodzony w Petersburgu absolwent szkoły Orląt w Dęblinie wcale nie planował zostać pilotem. Miał cztery lata kiedy rodzice postanowili uciekać z ogarniętego rewolucyjnym chaosem Petersburga. Gedyminowie nie mieli w Polsce licznej rodziny. Ojciec przyszłego pilota dostał propozycję pracy w Poznaniu i dlatego po przekroczeniu frontu wojny polsko – bolszewickiej właśnie do stolicy Wielkopolski skierowali swoje kroki. Tu Włodek dokończył szkołę powszechną i podjął naukę w słynnym „Marciniaku” – liceum im. Jana Marcinkowskiego. Swoją przyszłość wiązał z techniką, dlatego zdawał z sukcesem na Politechnikę Warszawską. Zapewne Włodek stałby się panem inżynierem, gdyby nie Żwirko i Wigura i ich sukces na paryskim Challenge. Cała Polska żyła wtedy wielkimi sukcesami polskich pilotów. Zapanowała samolotomania, jak grzyby po deszczu powstawały kluby lotnicze. Zafascynowany lotnictwem Włodzimierz po odbyciu stażu rekruckiego w 57 pułku piechoty zgłosił się do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. Tak zaczęła się jego droga do kabiny myśliwskiego samolotu. W 1937 roku z trzecią lokatą ukończył Włodzimierz Gedymin Szkołę Orląt i jako podporucznik pilot skierowany został do 131 Eskadry Myśliwskiej w Poznaniu.
Teraz z niecierpliwością czekał alarmu, w każdej chwili gotowy, by spędzać z polskiego nieba wrogie samoloty.

1 września
Świt pierwszego września wstawał we mgle i ciszy. Na polowym lotnisku Dzierżnica, kiedy kilka godzin temu piloci szli spać, Włodzimierz Gedymin zastanawiał się na najbliższą przyszłością. Czuł, że wojna jest już nieunikniona i mimo że z tą pewnością wiązać się powinien niepokój, on był dziwnie spokojny. Myślami wracał do matki, która w intencji przyszłości syna wybrała się do Wilna i w Ostrej Bramie złożyła specjalne wotum. Czuł teraz Włodzimierz opiekę Matki Boskiej Ostrobramskiej.
Było już widno, gdy ogłoszono alarm. Wojna – niemieckie samoloty bombardują lotnisko na Ławicy. Oczywiście nie było tam ani jednego polskiego samolotu. Po kilkunastu minutach dowódca eskadry zwołał odprawę pilotów i przydzielił zadania.
Włodzimierz Gedymin ma wraz ze swoim skrzydłem odlecieć na prowizoryczne lądowisko koło majątku Kobyle Pole i tam zorganizować zasadzkę. Po południu piloci wykonali to zadanie i ukryli swoje samoloty na nowym miejscu. Teraz oczekiwali z niepokojem meldunków z punktów obserwacyjnych. W każdej chwili byli gotowi do startu.

2 września
Włodzimierz Gedymin od rana był gotowy do startu. Wczorajszy – pierwszy dzień wojny – nie przyniósł pilotom 131 eskadry sukcesów. System naprowadzania samolotów na wrogie formacje działał źle i zbyt późno docierały dane do pilotów. Większość startujących samolotów trafiała więc w próżnię i nie mogła napotkać wroga.
Około godz. 10 przed południem, na lotnisku Kobyle Pole, usłyszano odgłos silników samolotów. Wystartował ppor. Włodzimierz Gedymin i tak później zrelacjonował przebieg lotu:
…nad Poznaniem czerwona łuna. To płoną zakłady Cegielskiego. Bacznie obserwuję przestrzeń, ale nikogo nie widzę. (…) mam wysokość ponad 4 tysiące metrów. Nagle dostrzegam samolot! (…) Jego wąska sylwetka powiększa się – to Dornier 17! Mam przewagę wysokości – jakieś 1000 metrów.(…) Wiem, że przeciwnik jest szybszy, że tylko atak z góry może skończyć się moim zwycięstwem. Ogon Dorniera rośnie w celowniku, zbliżam się jeszcze bardziej i naciskam spust karabinów maszynowych… biorę poprawkę i walę w niego długimi seriami. Pociski smugowe obejmują niemiecką maszynę – jestem pewien, że ją dziurawią. Dornier zatacza krąg wykonując skręt w prawo. Jestem blisko niego – widzę jak się chwieje. Coś oderwało się od maszyny i zamigotało w powietrzu. To osłony kabiny – domyślam się. A więc będą skakać ze spadochronami.
Wkrótce odrywa się od samolotu sylwetka człowieka, za nim druga i trzecia. Przelatuję tuż nad niemiecką maszyną i widzę jeszcze pilota, ale i on opuszcza samolot. Obserwuję teraz skoczków i srebrzysty samolot wykonujący dziwne figury. Pierwszy skoczek nie rozwinął spadochronu – rąbnął w las. (…) Samolot spada znacznie szybciej. Widzę, jak wali się między drzewa i eksploduje słupem ciemnego dymu i ognia… Krzyczę z radości…
Wkrótce Gedymin ląduje i opowiada kolegom i obsłudze naziemnej przebieg walki. Nie ma na to jednak zbyt dużo czasu, gdyż po niecałej godzinie znów samotny start. I znów sukces. Włodzimierz w okolicach wsi Złotniki dogania niemieckiego bombowca He-111. Wykorzystuje doświadczenie zdobyte wcześniej – strzela krótkimi seriami i z bliższej odległości. Po krótkiej walce wróg jest zestrzelony. Tę walkę oglądało wielu poznaniaków, gdyż niemiecki samolot spadł na Łagiewniki. Trzech niemieckich lotników, którzy wyskoczyli na spadochronach, wzięli do niewoli okoliczni mieszkańcy. W styczniu 1940 roku Niemcy oskarżyli ich o znieważenie munduru i na ośmiu Polakach wykonali wyrok śmierci.
2 września był więc bardzo szczęśliwy dla Włodzimierza Gedymina – w dwóch lotach zestrzelił dwa niemieckie samoloty.

3 września
Piloci z lotniska Kobyle Pole startowali 3 września wielokrotnie. Łącznie zestrzelili cztery samoloty. Włodzimierz Gedymin nie brał udziału w tych zwycięskich walkach. Wieczorem przyszedł rozkaz aby 3 – samolotowy klucz obsadził nową zasadzkę koło Żnina. Wśród pilotów, którzy na nią odlecieli był i Włodzimierz Gedymin. Liczył, że z nowego miejsca uda mu się znów dobrać się do skóry Niemcom.

4 września
Niestety, ale zasadzka myśliwska koło Żnina nie była zbyt szczęśliwa. Mimo wielokrotnych startów w dniu 4 września pilotom 131 eskadry udało się zestrzelić tylko jeden samolot. Włodzimierz Gedymin nie brał udziału w tej walce, więc gdy wieczorem przyszedł rozkaz przelotu na lotnisko Kleczew poczuł ulgę. Może na nowym miejscu będzie więcej szczęścia.

5 września
Koncentracja samolotów 131 eskadry na lotnisku w Kleczewie, a potem Osieku Małym pozwoliła przygotować się do większych akcji na następne dni. Było to ważne, gdyż przyszły rozkazy, aby następnego dnia osłaniać z powietrza przegrupowania Armii Poznań.

Dalsze losy pilota…
Od świtu tego dnia samoloty 131 eskadry osłaniały Armię Poznań. Włodzimierz Gedymin wraz z pchor. Nowakiem asekurowali przemarsz wojsk na szosie Ślesin – Sempolno. Popołudniowy start był wyjątkowo udany. Trzy samolotowy klucz przechwycił niemiecką wyprawę bombową. Kiedy Gedymin zobaczył niemieckie samoloty zamarzył, aby zestrzelić ich aż cztery. Tak jak pewien francuski pilot z I wojny światowej, o którym uczył się kiedyś na lekcji francuskiego. Jedna z czytanek miała tytuł „Cztery samoloty w jeden dzień”. Teraz przed Włodzimierzem leciało w równych szyku kilka Heinkli. Atak polskich pezetelek natychmiast złamał szyk bombowców. Piloci niemieccy nie wytrzymali i wyrzucając bomby, gdzie popadnie zaczęli ociekać. Gedymin dorwał jednego z He-111 i szybko go zestrzelił. Gdy wraz z innym pilotem strzelał do kolejnego poczuł, że jego maszyna też jest pod ostrzałem. Jedna z kul trafiła pilota. Z największym trudem w mocno postrzelanym samolocie Włodzimierz Gedymin wylądował. Natychmiast został przewieziony do szpitala w Poznaniu. W walce tej zaliczono mu 1,5 zestrzelania. Jeden samolot zestrzelił samotnie, a drugiego warz z innym pilotem.
Tak zakończył się udział ppor. Włodzimierza Gedymina w kampanii wrześniowej.

Losy późniejsze
Włodzimierz Gedyminze szpitala w Poznaniu trafił do szpitala w Warszawie. Tam rany goiły się szybko. Kiedy Niemcy zajęli Warszawę Włodzimierz uciekł ze szpitala. Pod przybranym nazwiskiem Bagdan Lepejko podjął działania, mające na celu przedostanie się do Francji lub Anglii. Włodzimierz chciał dalej latać i wrócić potem do Polski jako zwycięski pilot. Okazało się to niemożliwe i wkrótce Gedymin został żołnierzem państwa podziemnego. Działając w ramach Komendy Głównej Lotnictwa Armii Krajowej zajmował się przyjmowaniem zrzutów. Jak sam mówił działalność w podziemnej armii sprawiała, że wielokrotnie były takie tygodnie i miesiące, gdy miał tylko jedno marzenie – najeść się do syta chleba.
W 1944 roku w randze kapitana Włodzimierz Gedymin zajmował się przygotowywaniem polowych lotnisk dla alianckich samolotów lądujących w Polsce. Były to niezwykle niebezpieczne akcje Most, podczas których wysyłano z Polski ważne osoby bądź dokumenty. Najbardziej dramatyczną akcją był III MOST z lipca 1944. Dowództwo Armii Krajowej zdecydowało, że na zachód muszą być wysłane części rakiety V2 jaką udało się zdobyć polskim partyzantom. Oprócz części rakiety wysłane miały być dokumenty, rysunki techniczne oraz technicy mający w głowach szczegóły techniczne rakiety. Włodzimierz Gedymin był dowódcą akcji od strony lotniczej – wybrał miejsce i przygotował lądowisko. Akcja miała bardzo dramatyczny przebieg – najpierw okazało się, że w pobliże przybyli licznie niemieccy żołnierze. Włodzimierz nie mógł jednak odwołać akcji, gdyż rozkaz z Komendy Głównej AK brzmiał – przesyłka do Anglii dotrzeć musi. Samolot więc przyleciał, załadowano przesyłkę oraz ludzi i… nie udało się wystartować. W rozmiękczonej deszczami ziemi zapadły się koła Dakoty. Dopiero po niemal godzinnym rozkopywaniu ziemi start udał się. Za tę akcję Włodzimierz Gedymin otrzymał po raz drugi Virtuti Militari.
Po wojnie Włodzimierz Gedymin krótko pracował w Polskim Radiu, a potem podjął pracę w Polskich Liniach Lotniczych LOT. Latał na amerykańskich Dakotach i rosyjskich Li – 2. Ta praca skończyła się w 1950 roku, kiedy to w najgorszym okresie stalinizmu przedwojenny oficer musiał odejść z pracy w LOT. Doskonały pilot musiał więc pracować jako budowlaniec.
Do lotnictwa cywilnego wrócił w 1956 roku i latał w lotnictwie sanitarnym, a potem w PLL LOT. Kilka sezonów pracował także w Libii, Egipcie i Algierii, gdzie uczestniczył w akcjach rolniczych.
W 1982 roku przeszedł na emeryturę i zamieszkał na Popławach w Pułtusku. W 2007 roku otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Poznania. Od 2008 roku był pułkownikiem. Zmarł 17 czerwca 2012 roku. Był ostatnim żyjącym pilotem kampanii wrześniowej. Został pochowany na Cmentarzu Zasłużonych Wielkopolan.

Pułtuska Gazeta Powiatowa nr 25, 19 czerwca 2012 r.